Opublikowany w Vladerik

Saga „Mroczna Wieża” – Stephen King


Są tacy, co Kinga uwielbiają i tacy, którzy nie darzą go przesadną sympatią lub nawet nazywają przereklamowanym. Ja sam lubię, nie powiem, ale do fanatyków nie należę, więc do sagi „Mrocznej Wieży” podchodziłem niejako z rezerwą. W końcu siedem książek to nie w kij dmuchał, a zostawić w połowie głupio. Skusiła mnie przedmowa do pierwszego tomu, oraz pewna scena z filmu „Mgła” w reżyserii Franka Darabont. No już dobrze, okładka tez miała w sobie coś absorbującego. Zacznijmy jednak od początku.

Z przedmowy dowiadujemy się, że pewien jeszcze niezbyt znany autor nazwiskiem King w wieku 19 lat, inspirowany „Władcą pierścieni”, postanowił stworzyć epicką opowieść w świecie fantasy. Dobry pomysł nie jest zły, tyle tylko, że King świetnie zdawał sobie sprawę jak trudno byłoby stworzyć coś odrębnego i wyjątkowego, a zarazem bogatego w poczucie misji znane z powieści Tolkiena. Pomysł musiał dojrzeć. To, co stanowiło ostateczny bodziec, czy też inspirację był western w reżyserii Sergio Leone pt. „The good, the bad and the ugly” oraz wiersz Roberta Browninga „Childe Roland to the Dark Tower came”. Narodził się Roland Deschain, cyniczny rewolwerowiec podejrzanie podobny do Clinta Eastwooda, który niestrudzenie wędruje przez post apokaliptyczne pustkowia ku Mrocznej Wieży. Nawiasem mówiąc, wieża ma się ku upadkowi, a to podobno niedobrze.

Nie mamy tu do czynienia z jeszcze jedną pielgrzymką celem wrzucenia pierścionka do wulkanu (i chwała Kingowi za to), choć idea misji pozostaje. Tyle tylko, że tytułowa Mroczna Wieża jest celem dalece bardziej odległym, nieokreślonym i tajemniczym. Przyznam bez cienia żalu, że czytając sagę, nie zastanawiałem się specjalnie nad istotą Wieży, tego czym jest i po co ona. To kwestia drugorzędna i, jak się okazuje, w zgodzie z zamierzeniami autora. Liczy się sama podróż u boku Rolanda (jakkolwiek kawał z niego drania), a Wieża, cóż, gdzieś tam jest i czeka.

No dobrze, wypada mi przyznać. Pierwszy tom, „Roland”, raczej przyjemnie łaskocze niż urywa głowę i gdyby nie swego rodzaju paskudny chwyt ze strony autora, pewnie bym nie sięgnął po następną cześć. Najzwyczajniej w świecie Roland, ostatni rewolwerowiec, jawi się tam jako postać dość antypatyczna, gotowa zabić lub zdradzić tylko po to, by zbliżyć się do Mrocznej Wieży, o której wiadomo tylko tyle, że jest. Głównego bohatera poznajemy w chwili, gdy przemierza pustynię śladami swojego adwersarza, Waltera. O tym ostatnim, jak również o Rolandzie, dowiadujemy się nieco więcej z licznych retrospekcji z dzieciństwa głównego bohatera. Wspominki te, nawiasem mówiąc, odrobinę spowalniają akcję i nadają całości nieco chaotycznego wyrazu. Czyta się przyjemnie, nawet bardzo, ale koniec końców czytelnik zostaje z dużą liczbą pytań, na które nikt nie kwapi się odpowiedzieć. Na osłodę dodam, że przy drugim czytaniu (już po skończeniu sagi), książka mnie porwała, grzmotnęła o ziemię i wytarła mną podłogę. Dopiero wtedy wszystkie pozornie absurdalne i niewyjaśnione motywy nabierają głębszego sensu.

Oczywiście obietnica dobrej zabawy, ale dopiero po przeczytaniu sześciu kolejnych książek stanowi marne pocieszenie, to też o zakupieniu tomu drugiego zadecydowało coś zgoła innego, mianowicie umieszczenie kilkustronicowego fragmentu z „Powołania trójki” na samym końcu pierwszej części. Ot, taki dodatek. Zagranie mocno nie fair, przyznam, bo po przeczytaniu tego ‚suplementu’ mój los został przesądzony i bezpośrednio związany z Mroczną Wieżą. Tak, jest aż tak dobry. Więcej nie godzi się powiedzieć.

„Powołanie trójki” jest zdecydowanie najlepszą częścią całej sagi. Zaczyna się, zgodnie z zasadą Hitchcocka, od trzęsienia ziemi, a potem napięcie stopniowo rośnie. Na scenę wchodzi odpowiednik ‚drużyny pierścienia’, choć jak na Kinga przystało, nie bez przytupu, a i ekipa, co by nie mówić, dość niekonwencjonalna. Ponadto, staje się oczywistym to, co w „Rolandzie” jest zasugerowane, lecz pozbawione komentarza – zdewastowany świat, który przemierza Roland ma z naszymi realiami sporo wspólnego, albowiem nie ma jednego uniwersum, lecz istnieje olbrzymia ich liczba, a wszystkie one obracają się wokół Mrocznej Wieży. Wspominałem już, że wieża się wali? Żeby było śmieszniej, wygląda na to, że Roland aż taki przejęty losem multiuniwersów to znowu nie jest.

Trzeci tom, „Ziemie jałowe” jest równie udany i wciągający. Czytelnik ma okazję lepiej przyjrzeć się wyniszczonemu światowi Rolanda, a także rozliczyć się z jego decyzjami z przeszłości. Relacje w grupie rewolwerowca, zwanej ka-tet, nabierają rumieńców, co przeciwważy gburowatej naturze Rolanda i dodaje pikanterii. Członkowie ka-tet reprezentują zupełnie odmienną dla rewolwerowca kulturę oraz operują językiem i zwyczajami nam zdecydowanie bliższymi. W krótkim czasie okazuje się, że tak Roland jak i jego towarzysze powołani względnie wbrew swojej woli muszą się od siebie sporo nauczyć. Ku uciesze czytelnika, rzecz jasna, albowiem współwędrowcy są bardzo dobrze opisani. Nie brakuje im głębi i wyrazistości, a zderzenie kultur, czy też raczej światów, to jeden z najmocniejszych elementów sagi. W tej części nasze ka-tet zostaje uzupełnione o jeszcze jedną osobę. Powołanie ostatniego pielgrzyma dostarcza nie lada wrażeń.

Po bardzo mocnych trzech tomach, przychodzi kolej na najsłabszą, moim zdaniem, odsłonę Mrocznej Wieży. „Czarnoksiężnik i kryształ” poświęcony jest niemal w całości wydarzeniom z młodzieńczych lat Rolanda. Nie można powiedzieć, że zabieg taki jest zupełnie niepotrzebny, ponieważ dzięki temu możemy przyjrzeć się motywacjom rewolwerowca i odrobinę lepiej zrozumieć pierwszy tom. Nie mogłem natomiast oprzeć się wrażeniu, że akcja, która nabrała olbrzymiej prędkości na końcu poprzedniego tomu (dosłownie i w przenośni), zwolniła do zera. To nie znaczy, że nic się nie dzieje. Przeciwnie. Chodzi raczej o to, że czytelnik zdeterminowany by śledzić bieżące losy Rolanda, oddelegowany zostaje na tułaczkę po jego wspomnieniach. Chcąc nie chcąc, Mroczna Wieża nie dość, że się nie przybliża, to wręcz znika na jakiś czas z oczu i myśli. Oddala się.

Na szczęście kolejne tomy rekompensują to z nawiązką. Roland przyjmuje, lub raczej wytycza nowe role. Do tego pojawia się postać skądinąd znana z innej książki Kinga i staje się oczywistym, że multiuniwersum Rolanda czerpie ze znakomitej części twórczości autora. Elementy różnych rzeczywistości łączą się i przeplatają, tworząc strukturę bardzo złożoną i niezwykle ciekawą. Niezmiennie i coraz bardziej intensywnie towarzyszy uczucie przenikania się naszych realiów z fikcyjnym światem Rolanda. W tym momencie, należałoby wyjaśnić, co z tym wszystkim ma wspólnego film „Mgła”. Otóż w otwierającej scenie mamy okazję zobaczyć głównego bohatera, grafika, pracującego nad obrazem pewnego znajomego kowboja. W czym rzecz? W tym, że Stephen King podporządkował Mrocznej Wieży dużą część swojego dorobku literackiego. Bezpośrednie odniesienia do sagi znajdują się w znacznej liczbie książek i nie tylko. „Miasteczko Salem”, „Bezsenność”, „Bastion” to tylko kilka tytułów, które mają niebagatelne znaczenie dla świata „Mrocznej Wieży”. Pamiętajmy, że spisanie sagi zajęło Kingowi dobre 25 lat (1978-2003). W tym czasie, jak się zdaje, autor ani razu nie zapomniał, że Mroczna Wieża jest dziełem jego życia, co zresztą sam King powtarza nader często. Wspomniane odniesienia są bardzo namacalne i wzmacniają wrażenie mieszania światów. Co prawda, zabieg fizycznego umieszczenia postaci autora, jako pośredniego uczestnika opowiadanej historii („Pieśń Susannah”) może się wydawać nieco kontrowersyjnym i rzeczywiście początkowo mnie taki pomysł odrobinę odrzucał. Niemniej, w miarę rozwoju wydarzeń, motyw ten jest świetnie rozwijany, a jego zakończenie wzmaga poczucie udziału w czymś monumentalnym i osobistym zarazem w odniesieniu do samego Kinga. Oto mamy okazję spojrzeć na niego jego własnymi oczami. Dodam tylko, że wizerunek ten bynajmniej przychylny nie jest.

Bardzo trudno jest wypowiadać się o ostatnich tomach bez zdradzania zbyt wiele o samej historii, a nie mam najmniejszej intencji psucia zabawy tym, którzy zdecydują się sięgnąć po „Mroczną Wieżę”. Zakończenie może niektórych rozczarować, choć w moim przekonaniu jest bardzo, nazwijmy to, adekwatne do założeń autora. Ja się nie zawiodłem. Oczywiście należy szczerze przyznać, że w istnej lawinie fenomenalnych pomysłów zdarzają się i średnie. Niektóre wątki zasługiwałyby na, jak sądzę, trochę więcej uwagi, innym brakuje nieco polotu, kilka urywa się zbyt nagle. To wszystko jednak niknie w obliczu niesamowitej przygody, złożoności postaci oraz genialnych pomysłów. Szczerze przeżywałem historię Rolanda i jego ka-tet. Ba, utożsamiałem się z niektórymi bohaterami, co nie zdarza mi się zbyt często. W moim przekonaniu kunsztu literackiego odmówić Kingowi nie można. Udało mu się opowiedzieć iście epicką przygodę na przestrzeni kilku tysięcy stron i przy tym ani razu nie sprawił, że czułem się znudzony czy zawiedziony. Nawet jeśli nie wszystkie tomy stoją na tym samym poziomie, całość stanowi dzieło unikalne i, moim zdaniem, wybitne.

Saga „Mrocznej Wieży” – Stephen King
– Mroczna Wieża I: Roland
– Mroczna Wieża II: Powołanie trójki
– Mroczna Wieża III: Ziemie jałowe
– Mroczna Wieża IV: Czarnoksiężnik i kryształ
– Mroczna Wieża V: Wilki z Calla
– Mroczna Wieża VI: Pieśń Susannah
– Mroczna Wieża VII: Mroczna Wieża

Sagę czytałem w języku angielskim i nie mogę z całym przekonaniem wypowiadać się na temat polskiego tłumaczenia. Przypuszczam jednak, że historia warta jest grzechu, nawet jeśli niektóre żarty słowne czy zabiegi językowe odbiegają od oryginału. Mam nadzieje, że nie odbiegają.

Ocena 6/6

Vladerik

6 myśli na temat “Saga „Mroczna Wieża” – Stephen King

  1. Dziwne, bo wg mnie akurat czwarta część jest jedną z najlepszych z całej sagi. Ale wiadomo – o gustach się nie dyskutuje 🙂

  2. Zakochałam w się w :”Simetierre” Kinga.Potem przeczytałam :”Charlie” – nie była zła. Następnie sięgnęłam po 3 pierwsze tomy Mrocznej Wieży. Przebrnęlam prawie bezbolesnie przez 1 i 2. Z kolei 3. tom, to był dla mnie horror. Chciałam go skończyć,aby upewnić się, czy na pewno
    nie jest to pozycja dla mnie.
    Teraz wiem, że owa saga Kinga nie jest przeznaczona dla mnie. A propos, nigdy nie lubiłam FANTASY.

  3. Do Kinga trzeba po prostu dojrzeć, przeczytałam setki książek , po Kinga sięgałam kilka razy i zawsze kończyłam po paru pierwszych stronach.
    W tym roku czytam już czwartą książkę i szczerze powiedziawszy mam mieszane uczucia, z jednej strony ciągnie mnie do kolejnych powieści, z drugiej wydaje mi się, że czytałam lepsze książki.
    Dwa dni temu zaczęłam czytać Rolanda i szczerze to jak na razie zmuszam się do czytania oczekując, że następne części będą lepsze.

  4. Nie wiem na jakim poziomie stały żarty w oryginalnej wersji językowej ale mam wrażenie że tłumacze całkiem nieźle przenieśli to na nasz ojczysty język. Moją przygodę z Kingiem zacząłem właśnie od Mrocznej wieży i muszę przyznać że King mnie zachwycił fabułą i niesamowitymi opisami, dialogami

Dodaj odpowiedź do Anonimowo Anuluj pisanie odpowiedzi