Opublikowany w Martycja

Madison Avery 2: Strażniczka aniołów mroku – Kim Harrison


Tak, sięgnęłam po drugą część. Pierwsza prezentowała się niezbyt dobrze, nawet dość nisko ją oceniłam. Jednak miałam nadzieję, że kontynuacja będzie lepsza. Przecież to Kim Harrison! Autorka jednej z moich ulubionych serii urban fantasy! Nie może być tak, że nie dam jej drugiej szansy! Przyznaję się bez bicia, że książki nie kupiłabym, gdyby nie było 50% zniżki. Ja rozumiem, że warto dawać drugą szansę, ale bez przesady. Nie za okładkową cenę 😛 Książkę przeczytałam, dość szybko i już teraz mogę napisać, że druga część Madison Avery, wypada trochę lepiej od swojej poprzedniczki.

Fabuła

Akcja rozpoczyna się pierwszego dnia szkoły. Madison wraz z Nakitą, Barnabą (wiecie, że jest taka polska animacja Smok Barnaba? Ja już wiem, o matko…) i Joshem na dokładkę próbują wymknąć się z terenu szkoły, aby dostać się na parking. Główna bohaterka, teraz jako nowa Strażniczka Czasu Ciemności wraz z aniołami i człowiekiem chcą udać się na poszukiwania pewnej duszy. Madison jako Strażniczka, powinna zgładzić człowieka, który ma wejść na złą drogę i zabić kilka osób. Protagonistka, wierząc w wolną wolę, nie chce od razu owej złej duszy zabierać, tylko spróbować ją przekonać, aby nic złego nie robiła. Inaczej Nakita zrobi co trzeba i nie będzie już odwrotu. Niestety, wszyscy zostają przyłapani przez policjantkę i odesłani do szkoły. Josh postanawia się poświęcić i dać się odprowadzić do klasy, gdy smok Barnaba modyfikuje policjantce pamięć. Po chwili wszyscy odjeżdżają samochodem w poszukiwaniu osoby, która ma przyczynić się do śmierci kilku osób. Muszą się jednak śpieszyć, bo jak tylko Ron – Strażnik Czasu Światła dowie się o osobniku, to zaraz przydzieli mu anioła stróża, dzięki któremu osobie tej nigdy nic złego się nie przytrafi (a to, że ów osoba, będzie zabijać, to nieważne. Ach te nauki biblijne…).

Moim zdaniem

Zastanawiam się, czy autorka przypadkiem nie przeczytała mojej poprzedniej recenzji, albo nie wyczuła, że dworowałam sobie z faktu, że czas akcji pierwszej części to całe 2 dni. W kontynuacji, wszystko rozgrywa się w ciągu 24 godzin. Ja nie żartuję. Madison zaczyna swą „przygodę” rano w poniedziałek i kończy we wtorek o wschodzie słońca 😀 Czy to znaczy, że trzecia część pociągnie się przez 12 godzin? Nie narzekam, ważne żeby dużo się działo i było to interesująco przedstawione.

Jak już wspomniałam we wstępie, Strażniczka Aniołów Mroku spodobała mi się bardziej od pierwszej części. Szczerze mówiąc, nie wiem czym to jest spowodowane. Być może tym, że miałam dość długą przerwę i nie pamiętam już co tak bardzo mnie zaintrygowało w prequelu (opowiadaniu w „Balach z Piekła”), czy tym, że pani Harrison wzięła się w garść i dopracowała kolejne przygody żniwiarki. Cokolwiek to było, spowodowało że książka mnie nie irytowała (przynajmniej nie non stop). Fabuła, co prawda znów nie jest zawiła, rozbudowana, czy choć trochę tajemnicza, ale poznałam ją z zainteresowaniem i nie błagałam „Latającego Potwora Spaghetti” aby mnie dobił 😉

Moja ulubienicą nadal jest Nakita, bo tylko ona jest dziewczyną z charakterem. Ciągle by tylko kogoś unicestwiała, ale Madison ją powstrzymuje. Anielica o czarnych skrzydłach uczy się  zachowań w XXI wieku oraz, jak radzić sobie z takimi nowymi uczuciami jak strach, współczucie, czy sympatia. Poza tym, zaczyna ubierać się modnie i seksownie, przez co zwraca na siebie uwagę każdego osobnika rodzaju męskiego. Barnaba jak na smoka, tfu, anioła dezertera przystało, może robić co chce, jednak wybrał służbę u Madison, więc się jej ciągle trzyma i ją ochrania. W tej części, postać rodzaju męskiego dostała jakiegoś charakteru. Nie jest go wiele, ale jest na najlepszej drodze do zostania facetem. Protagonistka z kolei, nie zmieniła się nic a nic. Jak była nudna, tak nadal jest, a to że jej końcówki włosów są fioletowe, nie oznacza, że jako postać będzie barwniejsza. Odnoszę wrażenie, że jej fryzura i ubiór (na przykład żółte trampki w czaszki) mają odwrócić uwagę czytelnika od tego, że Madison jest tak naprawdę bez wyrazu. Niestety wygląd zewnętrzny, nie spowoduje, że dziewczyna będzie ciekawszą osobą 😛

Denerwujący wrzód

Największym minusem tej części, jak i poprzedniej (i przypuszczam, że również ostatniej) jest postać małej świetlistej kuli, znanej jako Grace, która w „Strażniczce Aniołów Mroku” została posłańcem. Za każdym razem, kiedy pojawiało się to stworzenie, moje mięśnie się naprężały. Gdybym spotkała „taką małą anielicę” na mojej drodze, to z przyjemnością zdeptałabym ją moim glanem, tak jak to robiłam w dzieciństwie z gołębiami (teraz zdarza mi się to sporadycznie). Grace mówi non stop wierszem, a jej rymy, pomimo że dobre, są cholernie irytujące. Żeby sobie nie psuć humoru, jak tylko zaczynał się monolog świetlistego wrzodu, to starałam się go szybko ominąć. Tylko dzięki temu, mogłam czytać tę książkę bez nerwowych tików.

Czy polecam?

I tak i nie, bo kontynuacja jest co prawda lepsza, ale nie aż tak, abym mogła ją z czystym sumieniem polecić. Powiem (napiszę) tak: Jeśli zobaczycie tę książkę w przecenie lub w bibliotece, to możecie się w nią zaopatrzyć. Jednak, najpierw zapoznajcie się z „Umarli Czasu Nie Liczą”, bo inaczej nie będziecie mieć porównania. Ja byłam zachwycona opowiadaniem, rozczarowana pierwszą częścią i lekko zaskoczona drugą. Muszę przyznać, że teraz naprawdę jestem ciekawa, jak to się wszystko skończy, więc na pewno przeczytam ostatnią część trylogii „Madison Avery” (Do trzech razy sztuka ;))

Ogólna ocena: 3/6

Martycja

Dodaj komentarz