Do zakupu książki skłonił mnie opis, z którego dowiedziałam się, iż protagonistka jest pół-wampirem i pół-czarownicą. Skojarzyło mi się z „Rudowłosą”, więc byłam ciekawa, jak też inna autorka poradziła sobie z mieszańcem. Całe szczęście, że powieść jest krótka, bo niezbyt dobrze mi się ją czytało.
Fabuła
W dniu szesnastych urodzin Anastasija Ramses Parker jest święcie przekonana, że jest czystej krwi czarownicą (choć marną). Jej najlepszą przyjaciółką jest Bea, również czarownica i to bardzo dobra, bo pomimo, że nie przeszła jeszcze inicjacji tak jak Ana, to nie raz już rzuciła działającą klątwę. Arcywrogiem Anastasiji jest Matt Thompson, szkolny przystojniak i sportowiec, który ciągle dokucza protagonistce, w wyniku czego, w dniu swoich urodzin, Ana udaje, że rzuca klątwę na Matta. Efekt placebo daje o sobie znać, przez co dziewczyna dotkliwiej odczuwa nienawiść arcywroga.
Kiedy po złym dniu w szkole nastolatka wraca do domu, jej matka czeka już z urodzinowym obiadem i tortem. Podczas posiłku obie kobiety rozmawiają o inicjacji, która ma się odbyć wieczorem. To wtedy Ana wraz z Beą i jeszcze ich wspólnym kolegą – Nikolaiem, staną się pełnoprawnymi czarownikami. Konwersacja zostaje przerwana przez pojawienie się Alexandra Ramsesa – ojca protagonistki, który ostrzega swoją córkę, aby ta nie przechodziła inicjacji. Dziewczyna jest w szoku, bo nie dość, że pierwszy raz w życiu widzi swojego ojca, to jeszcze ten okazuje się być wampirem.
Podczas inicjacji dochodzi do małego starcia pomiędzy wampirami, a czarownikami. To wtedy Ana poznaje dowódcę straży Alexa – Eliasa, z którym postanawia się zaprzyjaźnić.
Moim zdaniem
Książka liczy sobie około 280 stron, a ja fabułę upchnęłabym spokojnie w 180 stronach, a i tak pewnie jeszcze by się historia dłużyła jak flaki z olejem. Przez pierwsze 3/4 książki akcji brak, a zainteresowanie fabułą jest minimalne. Cały czas ma się nadzieję, że coś się w końcu ciekawego zdarzy. Niestety dopiero pod koniec pojawia się iskra akcji, ale szybko zostaje zgaszona przez samą autorkę. Sposób prowadzenia historii oraz wszystkie nudne czynności, jak chodzenie do szkoły, jedzenie posiłków, rozmowy z rodzicami i znajomymi, czy odkrywanie sekretów rodzinnych oraz tych odnoszących się do świata wampirów i czarowników jest tak monotonny, że nie wiem, jakim cudem przeczytałam całość. Chyba tylko nadzieja na jakiś ciekawy zwrot akcji lub choćby małe zabójstwo trzymała mnie przy powieści i motywowała do przemęczenia się przez monotematyczne opisy. Gdyby jeszcze protagonistka zaczęła szukać odpowiedzi na swoje pytania w internecie, to powiedziałabym, że autorka za bardzo sugerowała się „Zmierzchem”, jednak skoro nie było szperania w necie, to powiem tylko, że pani Hallaway chyba bardzo chciała stworzyć coś dla fanów Belli i Edwarda, bleh…
Główna bohaterka, to typowa sierota, jakich pełno w młodzieżowych paranormalnych romansach. Nie da się jej lubić, wkurza swoim zachowaniem i jest przeciętnego wyglądu (czyt. chuda, brak piersi, niska), jedynie jej oczy są wyraziste, ale tylko dlatego, że mało ludzi na świeci cierpi na heterochromię. W trakcie fabuły, niby zaczyna się buntować, uciekać i działać sama, jednak jest to tak nieprzekonujące i wymuszone zachowanie, że nie da się uwierzyć iż Anastasija dorasta, czy choćby mądrzeje. Czasami jej zachowanie woła o pomstę do nieba, na przykład gdy pokłóciła się z Beą, po czym Bea wysyła jej smsa, Ana nie czyta go, bo jak twierdzi „Po co? Pewnie moja najlepsza od dzieciństwa przyjaciółka nie chce mieć ze mną nic wspólnego, a ten sms, to tylko potwierdzenie, więc lepiej go nie przeczytam”, litości! Albo gdy Anastasija idzie do domu Nikolaja i zamyka się z nim w jego pokoju, aby się całować. Oczywiście, że to wcale nie jest niebezpieczne i oczywiście, że nie grozi jej gwałt. Tępota i durnota Any po prostu powala. Ja się zastanawiam, jakim cudem jej rodzicami są inteligentna czarownica (profesor na uniwerku) i inteligentny wampir (książę rządzący krwiopijcami od setek lat). Jak widać DNA potrafi spłatać figla i stworzyć totalne przeciwieństwo rodziców 😉
Po przeczytaniu opisu znajdującego się na tylnej okładce spodziewałam się humoru, akcji i fajnej protagonistki. Niestety nic z tego nie otrzymałam, aczkolwiek autorka wymyśliła dość ciekawy świat wampirów i czarownic. Tylko cała reszta jej nie wyszła 😛 Wielka szkoda, bo to co dobre, zostało zepchnięte na drugi plan, a to co denerwujące zostało mi rzucone w twarz niczym liść jesienią w parku. Co prawda akcja rozwija się pod koniec książki, jednak bardzo szybko pojawia się straż pożarna aby tę akcję ugasić, co by się pewnie nastolatki nie spociły podczas czytania. W końcu, to jest dla fanek paranienormalnych relacji nastolatków.
„Kocham cię prawie aż po śmierć” zaskoczyła mnie jednym drobiazgiem. Otóż szesnastoletnia w 2010 roku Anastasija uwielbia „Sailor Moon”. Powtarzam, protagonistka w naszych czasach uwielbia „Czarodziejkę z księżyca”, anime które było mega popularne w latach 90tych, czyli w czasach moich nastu lat. Nie to, żebym się czepiała, ale chyba bardziej byłoby realne, gdyby główna bohaterka lubiła jakieś nowsze anime, na przykład „Naruto” albo „Bleach”, czy „Nana”, ewentualnie jakiekolwiek znane anime z serii magical girl z lat 2000-2010. Wtedy bym w tę adorację uwierzyła.
Jak już wspomniałam, książka jest tylko i wyłącznie dla konsumentek paranormalnych romansów dla nastolatek. Chyba, że ktoś chce się pośmiać z dziewczyńskich problemów drugiego świata, wtedy dla takiej osoby owa powieść będzie również odpowiednia 😛
Ocena: 3=/6
Martycja
Miałam ochotę na tą książkę, ale po recenzji może odłożę na razie pomysł czytania jej;)
Z tym anime to nie rozpatrywałabym tego pod kątem daty jego wydania. Nic nie stoi na przeszkodzie aby zobaczyć starsze anime w roku 2010 i zakochać się w nim. To tak trochę jakby stwierdzić, że młodym osobom nie może się podobać muzyka lat 80-tych bo urodziły się np w 1995 🙂 Co do samej książki, to ciekawie brzmi połączenie czarownicy z wampirem. Ale jeśli jest taka słaba i brak w niej akcji, to raczej się nie skuszę 🙂