Ho, ho, ho! Nastał czas świąt! Zanim zacznę o dzisiejszej książce, to chciałabym Wam wszystkim życzyć Wesołych Świąt (spóźnione, ale szczere! 😀 ) oraz szczęśliwego Nowego Roku! Czytajcie więcej książek, czytajcie cały czas, pochłaniajcie je 😉 Życzę zdrowia, sukcesów życiowych i zawodowych, miłości i radości, a przede wszystkim róbcie to co kochacie i nie dajcie sobie wmawiać, że to bezsens.
Przechodząc do sedna. Już w listopadzie zaczął się przedświąteczny szał zakupów, sprzątania, przygotowywania się powoli do tego magicznego czasu jakim jest Boże Narodzenie. Gdy dojeżdżałam codziennie do stolicy województwa, gdy wychodziłam codziennie z pociągu i przechodziłam przez przylegającą do dworca galerię dało się wyczuć w powietrzu nadchodzące święta, i nie będę ukrywać, że czasami dałam się omamiać. Z dnia na dzień pojawiły się lampki, ozdoby, sklepy przyodziały mikołajkowe dekoracje i wszędzie zapanował szał zakupów. Osobiście nie czułam tych świąt, przytłaczały mnie zajęcia na uczelni i zbliżające się zaliczenia, zerówki i tym podobne bieganie za wykładowcami, bo im wcześniej zaliczy się wszystko tym spokojniejsze święta, prawda? Bohaterowie książki „Cztery płatki śniegu” Joanny Szarańskiej też nie mieli łatwo tuż przed świętami.
Powieść zaczyna się gdzieś pod koniec listopada, kiedy to zaczyna się odpowiedni moment by przemyśleć nadchodzące święta, zaplanować sobie porządki w domu i zakupy prezentów. Rozpoczynając, zauważyłam, że będzie kilku bohaterów. No lekko naliczyłabym ich z dziesięcioro. Jest wśród nich między innymi Zuzanna, żona Kajtka, która podejrzewa go o zdradę, on podejrzewa ją, a to tylko dlatego, że doszło do pewnego nieco zabawnego zbiegu okoliczności. Z mojej perspektywy był to zabawny zbieg okoliczności, bo w prawdziwym życiu zapewne też bym była podejrzliwa, gdybym znalazła takie dowody na zdradę, jakie znalazła Zuza. Jest tam także Monika, młoda mama, która stara się jak może by podołać nowej roli, jednak teściowa swoje trzy grosze musi wsadzić, a do tego młoda mama wpada w nałóg kupowania książek o wychowywaniu dzieci na geniuszy i ludzi sukcesu. Nie wspominając już o małżeństwie Anny i Waldemara, bo to już całkowity kosmos dla mnie! Losy bohaterów przeplatają się między sobą, co tworzy spójną, intrygującą całość, przy której nieźle się bawiłam! Każda z postaci ma własne problemy, mniejsze i większe, ale w przedświątecznej gorączce nabierają jeszcze więcej siły, takie mam wrażenie. Choć problemy są zawsze, o każdej porze roku, to przed Bożym Narodzeniem patrzy się na nie jeszcze krytyczniej i z większą uwagą.
W powieściach, gdzie występuje stado bohaterów i do tego każdy z nich ma swoje kilkustronicowe rozdziały to ciężko jest się połapać. Raz czyta się o Zuzie, potem o Maćku, następnie jest Anna, a potem znowu Zuza, kolejno Kajtek lub Kuba i tak się mieszają. Przez jakieś pięćdziesiąt, może sto stron to było dla mnie lekko uciążliwe, bo nie nadążałam za nimi, chwilę trwało nim przypomniałam sobie, kim jest dana postać, ale później było tylko lepiej i pochłaniałam książkę z prędkością światła! Specjalnie zaczęłam ją czytać w Wigilię, by poczuć magię świąt. Wyszło idealnie!
W dzisiejszych czasach ludzie zapominają na czym tak naprawdę polegają święta. Zapominają, że liczą się ludzie a nie ilość potraw czy niesamowicie drogie prezenty. Ja sama nie czułam świąt, bo przytłoczyły mnie sprawy inne, z pozoru ważniejsze. Nie inaczej jest z wieloma tysiącami, a może nawet i milionami innych osób, które w ten wieczór myślą tylko o tym, czy aby na pewno ryba wyszła zjadliwa i czy barszcz nie jest zbyt jałowy, bo może wypadałoby go doprawić. A w święta liczy się to, że spędza się ten czas z rodziną, z bliskimi, których w ciągu roku ciężko spotkać, jest to taka jedyna okazja, gdzie są wszyscy w jednym miejscu, można wspominać zabawne historie, przypominać te peszące sytuacje, o których chciałoby się zapomnieć.
Książka Joanny Szarańskiej jest o ludziach, którzy tuż przed świętami przeżywają swoje zwroty życiowe, podejmują ważne decyzje jak w wypadku Anny, albo uświadamiają sobie, że z książek nie da się nauczyć miłości, jak to było z Moniką. Każdy z bohaterów przeżywał swoje problemy, miał swoje stresy i starał się jakoś z nimi walczyć, a po drodze zapomnieli o prawdziwym sensie świąt. I gdyby nie pewna starsza pani, zapomnieliby pewnie w ogóle. Miałam wrażenie, że jest aniołem zesłanym z nieba, by trzymać piecze nad mieszkańcami bloku piątego na osiedlu Weissa w Kalwarii. Taki dobry duszek, który wcina się w cudze życia, wtrąca się i chce być ich częścią, choć nie jest to zwyczajne wścibstwo, ale coś więcej… coś, czego dowie się czytelnik na sam koniec. Myślę, że to jest puenta całej książki – to co jest na końcu.
Bawiłam się świetnie podczas czytania, choć niekiedy żarciki były mało smaczne i może nieco zbyt na siłę, jednak całość odbieram bardzo pozytywnie i w prawdziwie świątecznym klimacie. Gorąco polecam, może już nie na te święta, bo już dawno po nich, ale może na następne? By zobaczyć, że święta to nie tylko szalone przygotowania, bieganie za prezentami, ale przede wszystkim spędzanie czasu z bliskimi.
Ocena 5/6
Pomyluna
Dziękuję wydawnictwu POZNAŃSKIEMU za egzemplarz.
Uwielbiam ❤ Mam nawet egzemplarz z dedykacją od autorki 🙂
To zdecydowanie jedna z najlepszych świątecznych książek. 🙂