Nie będę owijać w bawełnę. Książkę zakupiłam tylko ze względu na wydawnictwo. Dlaczego? Ano dlatego, że do tej pory Initium kojarzyłam tylko i wyłącznie z Anne Bishop i Tamorą Pierce, czyli z fantastyką. Dlatego, kiedy zobaczyłam w zeszłym roku zapowiedź thrillera, to kupiłam w ciemno, bo to Initium 😉
Fabuła
Jedenastoletni Sammy wraz z rodzicami, starszym bratem i nianią przeprowadzają się do Berlina ze względu na pracę matki – śpiewaczki operowej. Ich nowy dom to stara, secesyjna willa, przy której znajduje się szopa na narzędzia, schron przeciwlotniczy oraz basen. Starszy brat Linus zdążył się szybko zaaklimatyzować i znaleźć kolegów, ojciec – kompozytor muzyki filmowej zamyka się w swoim biurze, by pracować, a Hannah – dwudziestoletnia niania zajmuje się domem i gotuje. Sammy nie potrafi odnaleźć się w nowym miejscu, przez co całymi dniami pływa lub zwiedza posiadłość. Zaczyna również nagrywać różne dźwięki otoczenia, aby pomóc ojcu przy tworzeniu muzyki.
Pewnego dnia, Sammy dostaje się do schronu przeciwlotniczego, w którym odnajduje kręgielnię, bar z alkoholem, gramofon oraz celę, w której znajduje się około dziesięcioletnia, przerażona dziewczynka. Chłopak wystraszony ucieka. Jednak tej samej nocy postanawia ją uwolnić przy pomocy narzędzi z szopy. Niestety kiedy wraca następnego dnia rano, dziewczynki już nie ma, a pokój, w którym się znajdowała jest zupełnie pusty, choć wcześniej było tam posłanie i jakieś przedmioty.
Czy Sammy wyobraził sobie dziewczynkę? Czy dziewczynka faktycznie była tam przetrzymywana? A jeśli była, to kto ją zabrał? I czy dziewczynka jeszcze żyje? A może chłopak ma zbyt wybujałą fantazję? Czy jego ojciec może mieć coś z tym wszystkim wspólnego?
Moim zdaniem
Zanim ktokolwiek zacznie się wkurzać, że już jakieś spoilery napisałam w pytaniach powyżej poczekajcie. Otóż wydawca na tylnej okładce książki umieścił opis, który już był dla mnie spoilerem, ale może dla innych nie będzie. Dla mnie informacja insynuująca ojca jako głównego złego była trochę nad wyrost. Może o to wydawcy chodziło, aby zainteresować czytelnika, a może chodziło o to, aby go zmylić. Mnie to popsuło czytanie pierwszych 50 stron powieści, jednak później zrozumiałam. W końcu zawsze jest tak, że to nie ta najbardziej podejrzana osoba jest prawdziwym złem, czy nie? I nie, to nie jest spoiler, po prostu cała fabuła jest tak skonstruowana, żeby czytelnik się głowił. „Ojciec, czy nie ojciec? O to jest pytanie” A jak nie ojciec, to kto? Starszy brat? Może mama? Albo niania? A sąsiad? Przecież jacyś są, to może ich córka/syn? A może to wszystkie jest jednak wymysłem umysłu nastolatka? Praktycznie do ostatnich stron książki można się głowić, jednak autor dodał rozdziały, które opisują poczynania domniemanego psychopaty. Są one co kilkadziesiąt stron i opisują w pierwszej osobie pragnienie otworzenia istoty ludzkiej, co daje czytelnikom sygnał, że dziewczynka faktycznie znajdowała się w niewoli, jednak czy aby na pewno? Może te krótkie rozdziały autor dodał tylko po to, aby znów zmylić czytelników?
Sposób prowadzenia akcji może niektórych denerwować. Z jednej strony mamy fabułę prowadzoną z perspektywy jedenastoletniego chłopaka, więc patrzymy jego oczami na wszystko, co się dzieje, z drugiej mamy autora, który usilnie próbuje wmówić czytelnikom, że głównym złym jest jedna konkretna osoba, a czytelnik doskonale wie, że to nieprawda, więc po co rzuca im piach w oczy? Sammy cały czas swoim młodym umysłem próbuje ogarnąć sytuację, w której się znalazł i w której znaleźli się również domownicy. Czasami nie jest pewien, czy to sen, czy jawa. Podczas czytania czasem irytowałam się tymi wszystkimi poszlakami sugerującymi, że złym jest „ta osoba”. Miałam wrażenie, że Pan Jonas Winner rozpaczliwie próbuje odwrócić moją uwagę od istotnych faktów innymi, infantylnymi informacjami. Efekt tego taki, że prędko się męczyłam czytając o zaginionej, uwięzionej dziewczynce. W pewnym momencie, miałam ochotę przekartkować książkę do końca, aby mieć z głowy całą resztę i od razu się przekonać, czy miałam rację, co do zakończenia. Na szczęście się przemogłam i wytrwałam do samego końca bez szybszego zerkania na ostatnie strony. Czy udało mi się przewidzieć zakończenie? Przez 1/3 powieści moim typem była pewna postać, jednak zmierzając do połowy historii, moje podejrzenia padły na innego bohatera. Gdy zostało mi 1/3 książki miałam nadzieję, że się mylę, że autor nie poszedł na łatwiznę, nie zakończy tego w tak trywialny sposób. Niestety, właśnie tak było. Zakończenie nie jest satysfakcjonujące, czy zaskakujące. Po przeczytaniu ostatniej strony, stwierdziłam „Serio? Taki banał?”. Już nie wspominając o tych kilku rozdziałach z perspektywy pewnego psychopaty, które zostały wrzucone w historię, w sumie, to nie wiem po co. Żeby zmylić czytelników? Żeby bardziej zainteresować ich historią? Dla mnie było to mydleniem oczu i niepotrzebną nadzieją na ciekawe zaskakujące wyjaśnienie.
Ogólnie „Celę” czyta się szybko. Książka nie jest za długa, ani nie jest napisana trudnym językiem. Wiem, że czasami można się męczyć czytając kilkunastostronicowe opowiadanie, jednak powieść ma 350 stron, czyli takie akuratne czytadło na weekend lub jeden wieczór (zależy jak kto szybko czyta). Chwytając za książkę niczego specjalnego się nie spodziewałam i też nic fajnego nie otrzymałam. Ot, przeciętny thriller, który średnio trzymał w napięciu (nie licząc napięcia pt „długo jeszcze?”) i nic zaskakującego nie przyniósł. Jeśli uwielbiacie thrillery i się nimi zaczytujecie, to możecie się rozczarować, bo na rynku są dostępne o wiele lepsze historie. Jeśli czytacie ten gatunek okazjonalnie, to myślę że tytuł przypadnie wam do gustu. Ja jestem troszkę rozczarowana, ale nie mówię, że więcej książek Pana Jonasa Winnera nie przeczytam. Otóż mam taki zamiar, aby się przekonać, czy autor napisał coś lepszego, niż „Cela”, że „Cela”, to po prostu gorsze dni pisarza 😉
Ocena: 3/6