Alita: Battle Angel jest jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie filmów 2019 roku, opartym na jednej z ulubionych mang. Miasto Złomu jawiło się zatem jako idealny środek tymczasowy w oczekiwaniu na premierę, niczym narkotyk wspomagający cybernetyczną protezę przed zainstalowaniem nowego chipa. Jednak czy Alita bez Ality ma sens?
Dla osób nieznających pierwowzoru muszę na wstępie wyjaśnić parę rzeczy. Historia rozgrywa się w świecie przyszłości (przynajmniej kilkaset lat od dzisiaj), po wielkiej wojnie. Z kilkunastu wielkich latających miast na Ziemi ostał się tylko Zalem. Utopia, której wszyscy mieszkańcy żyją w dostatku i szczęściu nie martwiąc się o nic. Przynajmniej takie wyobrażenie o Zalemie mają mieszkańcy Miasta Złomu – miasta mieszczącego się pod latającą metropolią, będącego jednocześnie dostawcą i śmietnikiem dla ludzi mieszkających wśród chmur.
W takim oto środowisku żyją nasi bohaterowie. Daisuke … tfu … Dyson Ido, jest lekarzem, a dokładniej cyberchirurgiem, który za dnia prowadzi klinikę dla cyborgów, zwłaszcza dla tych, których nie stać w ogóle na opiekę medyczną i przemierza złomowiska w poszukiwaniu części wyrzuconych przez mieszkańców Zelmu. W nocy natomiast, no cóż…, kliniki za darmo nie utrzyma, prawda? Żeby nie spoilować osobom niezaznajomionym z oryginałem, napiszę tylko, że wieczorna praca Ido nie należy do najbezpieczniejszych. Hugo jest nastolatkiem lubiącym spędzać czas z Ido i odkładającym pieniądze na to, by kiedyś dostać się do Zalemu. Nie jest to najtańsza inwestycja, toteż chłopak łapie się najróżniejszych robót, także tych mniej legalnych, zwłaszcza dla Vectora. Vector jest człowiekiem trzęsącym całym Miastem Złomu. Tylko jemu uchodzą na sucho kradzieże, a nawet i poważniejsze „wykroczenia”, gdyż cieszy się poparciem władz Zalemu i Fabryki (miejsca, gdzie tworzy się dostawy dla podniebnego miasta) i tylko on jest w stanie załatwić bilet do metropolii w chmurach, przynajmniej sam tak twierdzi. Chiren natomiast, jest byłą żoną Ido, która odeszła od niego po rodzinnej tragedii i pracuje obecnie dla Vectora jako cyberchirurg jego drużyny Motorballa, jedynego sportu odnoszącego sukces w Mieście Złomu.
Wszyscy bohaterowie są ze sobą powiązani od samego początku, jednak szczegóły tych powiązań poznajemy z czasem, a co więcej fabuła zbliży wszystkich do siebie jeszcze bardziej (niekoniecznie pozytywnie), za sprawą chipa, nad którym Ido pracuje, który to poprawi funkcjonowanie wszystkich cyborgów. Stratą byłoby rozdawanie go za darmo, prawda?
W trakcie czytania poznajemy przeszłość każdego z bohaterów (choć przeszłości Vectora nie poświęcono zbyt wiele miejsca) i ich powody dla takich, czy innych działań. Ze względu na nagromadzenie i przeplatanie różnych wątków, miałem jednak przez dłuższy czas problem z identyfikacją wątku głównego! Niby chodzi o Ido i jego przeszłość oraz tragedię rodzinną, niby chodzi o Hugo i jego przyszłość oraz przeszłą tragedię rodzinną, niby o Vectora i jego teraźniejszość, a jeszcze kiedy indziej o Chiren i jej przeszłość z Ido, teraźniejszość z Vectorem i przyszłość … jaką sobie zaplanowała. No i jeszcze „magiczny” chip i problemy z nim związane oraz tajemnicza chirurg z pustkowi, której wątek w prequelu został niemalże całkowicie olany i tylko wspominają o niej parę razy, chyba tylko po to by Hugo miał co robić.
Książkę czytało mi się bardzo dobrze, mimo lekkiego przynudzania od czasu do czasu (ach te przemyślenia i rozwlekane tragedie rodzinne) i pochłaniałem ją całkiem szybko, nie zważając nadto na sporadyczne literówki i powtórzenia („… teraz pozwalała się teraz dotykać…”), ale czy byłbym w stanie polecić ją z czystym sercem? Dla ortodoksyjnych fanów mangi będzie pewnie herezją, ale dla pozostałych czytelników może być bardzo fajnym wprowadzeniem w świat cyberpunku i samej Ality, zarówno przed premierą filmu, jak i adaptacji książkowej, za którą odpowiedzialna jest ta sama autorka. Mnie się książka podobała, nawet jeśli jest to Alita bez Ality. Najważniejsze, to traktować ją jako wstęp do głównej historii, a nie zamkniętą całość. Co więcej, książka sprawiła, że tym bardziej nie mogę doczekać się filmu i chyba sięgnę zaraz po mangę, coby sobie przypomnieć pierwowzór 😉
Ocena 4/6
Raven
Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu INSIGNIS oraz AIMMEDIA