Cóż mogę rzec? Pani Joanna postawiła mnie tym dziełem w naprawdę niezbyt komfortowej sytuacji. Z jednej strony powinienem Jej podziękować. W wieku 38 lat mogę wreszcie z pełną odpowiedzialnością powiedzieć: oto najgorsza książka jaką w życiu przeczytałem. A ukończyłem studia prawnicze, więc konkurować musiała z obowiązującymi na nich podręcznikami, a to uwierzcie mi moi mili zaiste godna konkurencja…
Z drugiej strony „Winny” ma tak entuzjastyczne recenzje i odbiór czytelników, że mój skromny głosik i tak się nie przebije i niczego nie zmieni. Poza tym, aby oddać sprawiedliwość tej powieści, tekst ten nie mógłby być „recenzją”, a raczej powinien stać się „roastem”…i to dosyć brutalnym. Bo bez słów powszechnie uważanych za wulgarne i obraźliwe by się niestety nie obyło. W czasie lektury wypowiadałem je na głos nie raz i nie dwa, a pod koniec książki ze wstydem przyznaję, że zdarzało mi się bić nią samego siebie po głowie z frustracji i bezsilności. Najłagodniejsze z nich mogłyby brzmieć „farmazon”, „głupota totalna”, „debilizm”, „realizm na poziomie najtańszej telenoweli” itd. I niestety odnosiły by się do konkretnych elementów fabuły, a raczej w przypadku tego „arcydzieła” – „fabuły”. Taaak cudzysłowów też mielibyśmy sporo 😉 Ilość spoilerów stałaby się rychło horrendalna… Nie będę jednak nadmiernie grillował tej pozycji również z innego powodu. Jak rzekł onegdaj pewien mądrzejszy ode mnie człowiek – nieważne, że mówią źle, byleby nazwiska i tytułu nie przekręcali. A ja zwyczajnie nie chcę Autorce i tej pisaninie robić dodatkowej reklamy, wystarczy tego co już jest. Ze swej strony powiem tylko jedno: jeśli nie chcecie poczuć, że ktoś w obleśny sposób ubliża Waszej inteligencji, trzymajcie się od „Winnego” z daleka…albo i jeszcze dalej. Jeśli jednak lubicie dzieła „tak złe, że aż dobre” i lekturę ironiczną dla tzw. beki polecam jak NAJgoręcej :)…. a i jeśli kogoś interesuje mega złośliwe streszczenie z uwypukleniem najpikantniejszych braków to jestem otwarty na propozycje 😉
Cóż więc temu naszemu „Winnemu” dolega tak konkretnie spytacie? Ano najłatwiej by było powiedzieć, że WSZYSTKO, ale nie idźmy na łatwiznę. Linia fabularna, historia, intryga…miałka wtórność, skomplikowanie i infantylizm na poziomie serialu „Ojciec Mateusz”, bazowanie na daleko ponad granicę bólu wyeksploatowanych schematach – zwracam uwagę na „przepyszny” finał – sztampa, linearność. Do tego naprawdę złe ZŁE retrospekcje, które są kompletnie niepotrzebne i absolutnie nic nie wnoszą, poza rozbijaniem narracji i najczęściej mają jakieś półtorej strony, po czym i tak istotne informacje z przeszłości są nam przekazywane w dialogach. Generalnie podział tekstu jest dziwaczny. Rozdziały są potwornie długie i prawie nigdy nie kończą się w logicznym momencie lub na mocnym wydarzeniu. Napięcie? Z początku jest obecne, ale akcenty i stopniowanie są tak fatalnie rozłożone, że szybko zmienia się ono w bolesne oczekiwanie na koniec wizyty u dentysty, którego nie możemy się doczekać, a którego przebieg i efekt finalny i tak gdzieś od połowy książki znamy.
Generalnie pierwsze sto stron to sól tej pozycji. Zawierają bowiem jedyny w miarę ciekawy, choć tak naprawdę tani i przewidywalny, plot twist, który na tym bezrybiu i tak jest niczym sałatka z krewetek. Plus na nich najlepiej prezentuje się ciekawy język prowadzenia narracji charakterystyczny dla Autorki, zaś postacie zachowują się jeszcze w miarę logicznie i racjonalnie i są w obiecujący sposób budowane. Rychło jednak ich motywacje i działania stają się niewolnikami „genialnej” fabuły, zaś bohaterowie zaczynają przypominać postacie z Simsów, które po otrzymaniu polecenia potrafią przejść przez ścianę, bo gracz kazał im iść do kuchni. To nic, że charakterystyka postaci budowana mozolnie przez pierwsze sto stron i pozwalająca nawet przyjemnie zżyć się na chwilę z tymi wymyślonymi ludźmi karze nam wierzyć, że nigdy w życiu by czegoś nie zrobili lub coś nie byłoby dla nich wiarygodne. Pan karze – sługa musi! Tak to sobie Pani Joanna wymyśliła, a Ty czytelniku nie narzekaj tylko chłoń fabułę! Co tam, że antagoniści są nadludźmi i potrafią w pojedynkę robić rzeczy, które są zwyczajnie fizycznie niemożliwe. Co tam, że bohater wali właśnie głową w ścianę, bo tam powinny być drzwi. Ale ich tam nie ma…No i postać głównego bohatera. Nie zdradzając zbyt wiele, ja rozumiem, że istnieje taki niezbyt mądry truizm „łobuz kocha najbardziej”, czy „niegrzeczni chłopcy są najbardziej pociągający”. Tylko, że jeżeli dla Autorki i zachwyconych tą książką odbiorczyń tak zachowuje się łobuz i niegrzeczny chłopiec, który ma problemy z kontrolowaniem agresji to…. spotkanie kogoś takiego w realnym świecie będzie dla nich grubym szokiem cywilizacyjnym, porównywalnym z szokiem jaki przeżyłoby dziecko czerpiące wiedzę o zwierzętach z kreskówek przedstawiających je w antropomorficzny sposób.
Rozstrzał stylistyczny. Ja rozumiem, że współczesna powieść ma być eklektyczna, że autorzy chcą łączyć elementy gatunkowe kryminału, thrillera, romansu, literatury kobiecej, powieści psychologicznej, trochę erotyki do smaku, ok. Tylko te wszystkie składniki powinny być stopione w jedną, silną ową eklektycznością całość. Tworzyć smakowite danie, udaną mimo kontrastów stylizację. Natomiast „Winny” jest zaledwie zlepkiem nie pasujących do siebie elementów, który chce być wszystkimi wspomnianymi gatunkami naraz, a i tak za cholerę nie może się zdecydować, czym nawet w danej chwili jest. Przypomina ubranie zszyte z kikunastu łat, najgrubszą i najjaskrawszą nitką z dostępnych, a najbardziej karykaturalnie wypada w momentach, gdy sili się na bycie groteskowym romansidłem.
Znajomość mechanizmów działania i psychologii pracowników organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Nawet nie zamierzam się znęcać, gdyż zdaję sobie sprawę, że to akurat moje pole ekspertyzy. Ale do ciężkiej cholery!! Jeżeli ktoś jak Pani Joanna przechwala się, jak to blisko współpracowała z policją, ile to rozmów nie odbyła, jak to nie zgłębiła modus operandi śledczych, jakich to reserchy nie robiła, że jak ją wyrzucali drzwiami to wracała oknem (to akurat cytat żywcem zaczerpnięty z materiałów promocyjnych), po czym serwuje czytelnikowi wiedzę dostępną na wikipedii i tak monstrualne farmazony to zwyczajnie i po ludzku ręce opadają!! Błagam Was nie czerpcie z tej książki wiedzy o tych aspektach życia, dla własnego dobra!
Ja rozumiem, że człowiek po ciężkiej pracy potrzebuje chwili relaksu, może nawet odmóżdżenia się, wyłączenia. Tyle, że są do tego specjalnie stworzone gatunki literackie. Thrillery/kryminały nawet obyczajowe się do nich nie zaliczają. Liczymy w nich raczej na dreszczyk emocji, delikatne wyzwanie intelektualne, wciągającą historię. „Winny” nam tego nie daje. Najpierw Was zaintryguje swoją dziwnością literacką, zanęci, da złudną nadzieję, po czym bezceremonialnie przystąpi do zbiorowego gwałtu na logice z wykorzystaniem najwymyślniejszych gadżetów, a Wy będziecie pluli sobie w brody, że nie wybraliście niebieskiej tabletki…no chyba, że dla beki 😉 już wiem!! „Winny” Joanny Opiat-Bojarskiej polską książkową odpowiedzią na „The Room” Tomy’ego Wiseau 😀
P.S. Szata graficzna i jakość papieru wewnątrz książki zdecydowanie odwrotnie proporcjonalne do zawartości 😉
Ocena: 1/6