Zastanawiałeś się kiedyś, co byś zrobił, gdybyś miał dokonać wyboru, który skutkowałby szczęściem jednych, a katastrofą drugich? A może stawką byłoby życie ludzkie? Takie dylematy niekiedy wiją gniazda w naszej wyobraźni i nie pozwalają się od siebie uwolnić. A prawda jest taka, że prawdziwą odpowiedź poznalibyśmy dopiero w momencie realnego wydarzenia. I przed takim wyborem stanął bohater książki o wymownym tytule „Ultimatum” T. J. Newmana. Gotowy? Zapnij pasy!
Wyobraź sobie, że jesteś pasażerem samolotu, za którego sterami zasiada Bill. Czeka cię niemal pięć i pół godziny lotu. Nie dzieje się nic niepokojącego, ale brak widocznego zagrożenia wcale nie sprawia, że go nie ma. W kokpicie rozgrywa się bowiem prawdziwa walka. Na ziemi rodzina kapitana staje się zakładnikami, a on musi podjąć decyzję: Komu ocalić życie, a komu je odebrać. Czy mając tę wiedzę, dalej delektowałbyś się lotem?
Wszystko zaczęło się od wysokiego C, co uważam za świetny zabieg. Czułam się zaintrygowana i chciałam dowiedzieć się czegoś więcej. Wszak dobry początek to przecież połowa sukcesu. Dzięki Bogu dalej było bardzo dobrze. Króciutki wstęp, boarding i oderwanie od płyty lotniska. Poczułam się jak jeden z pasażerów.
I od razu rzuciło mi się w oczy kilka kwestii. Przede wszystkim słownictwo i obycie w lotnictwie. Autorka nie używała wymyślnych nazw, ale od razu dało się odczuć, że zna się na rzeczy. Jeśli ktoś nie wie, T. J. Newman jest, a przynajmniej była stewardessą. I to się czuje. Zdradza pewne smaczki, a jej słowa zdradzają pewność tego, co opisała.
Po drugie, skupienie na temacie. Bardzo cenię, jeśli książka, która ma trzymać mnie w niepewności, nie koncentruje się na rzeczach totalnie zbędnych, maksymalnie trzymając się głównego wątku. Bo jeśli główny bohater znajduje się nocą w lesie, nie mam ochoty czytać o tym, co robi jego rodzeństwo czy gdzie wychodzi z domu. Na szczęście w omawianym temacie samolot wzbija się w powietrze i dla mnie, jako czytelnika, czas stanął w miejscu.
I to jest bardzo ciekawe miejsce. W zasadzie nie da się z niego uciec i niewiele da się zrobić, by nie wzbudzić podejrzeń tych na dole. Całkowita kontrola. Co też sprawia, że książka ta jest wyjątkowa. Jest inna. A bazując na wstępie, którego treści nie zdradzę, moja ciekawość była ogromna. Jeśli człowiek zdecyduje się na tę powieść, ostrzegam, ciężko będzie się oderwać, jeśli będzie trzeba!
Bo przez treść się płynie, a w zasadzie, pozostając w tematyce, leci. Raz widzimy wszystko oczami tych na ziemi, a raz tych w powietrzu. Są również zwroty akcji. I co najważniejsze, przez większość czasu czuć niepewność. Do samego końca nie wiadomo, co stanie się z samolotem. Ale moją uwagę zwrócił motyw tych „złych”, którzy to wszystko zaplanowali. Nie ukrywam, że zrobił na mnie wrażenie i dał mocno do myślenia. I w pewien sposób ich rozumiałam.
Zbliżając się do końca… Jeśli lubisz samoloty i/lub thrillery, ta książka powinna ci się spodobać. Nie czuć, że to debiut literacki. Bo jest świetna. Skupia się na konkretach, utrzymuje napięcie, trochę miesza w głowie, ale zdradza również kilka smaczków, o których warto wiedzieć. Szczególnie, jeśli lata się samolotami.
Ale w tym wszystkim warto skupić się na tytule, czyli ultimatum. Co jakiś czas zadaję sobie pytanie, co ja bym zrobiła w danej sytuacji. Bo człowiek zawsze ma wybór. Nie robiąc zupełnie nic, również w pewien sposób go podejmuje. Autorka dobrze wykorzystała ten motyw.
Świetna książka. Polecam!
Ocena: 6/6
MariDa
Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu ALBATROS