Czy marzyliście kiedyś, by znaleźć się w świecie swojej ukochanej książki? Przeżyć przygody z waszymi ulubionymi postaciami powieści? Ja robiłam to wielokrotnie, tworząc w głowie opisany świat i stając się jego częścią. Wyobrażałam sobie alternatywne wersje historii lub przeżywałam romans z intrygującym (oczywiście równie przystojnym) bohaterem.
„Księga żywych sekretów” w pierwszej kolejności zwróciła moją uwagę swoją wyrazistą okładką. Na pierwszym planie widziałam piękne kwiaty, kolorowe wzory, a po chwili zaczęły pojawiać się detale w stylu czaszek oraz macek ośmiornicy wychodzącej z książki. Następnie przeczytałam opis i już wiedziałam, że chce bliżej zapoznać się z tym tytułem. Historia dwóch przyjaciółek, które trafiają do świata ukochanej gotyckiej powieści i odkrywają, że nie jest on takim jaki sobie wyobrażały – zdecydowanie wchodzę w to z nimi.
Adelle i Connie różnią się od siebie diametralnie, jedna uprawia sport i twardo stąpa po ziemi, a druga z kolei interesuje się ezoteryką, tarotem i wszelkimi mistycznymi sprawami. Ich przyjaźń i nierozłączność cementuje jednak uwielbienie do powieści „Moira”, gdzie tytułowa bohaterka z bogatego i szanowanego domu zakochuje się w Severinie, przystojnym młodzieńcu lecz pochodzącym z niższego stanu. Ich miłość jest jednak tak piękna, głęboka i nieopisana, że Moira postanawia zerwać zaręczyny z obecnym narzeczonym i wbrew konwenansom oddać się w pełni uwielbieniu do Severina. Przyjaciółki podziwiają tę historię marząc o podobnej miłości. Adelle swoje uczucia i westchnienia kieruje szczególnie w kierunku przystojnego Severina. Connie z kolei ukrywa swoje prawdziwe emocje, bojąc się odrzucenia i braku akceptacji. Gdy bohaterki zrezygnowały z pójścia na bal szkolny, jedna z nich otrzymała wiadomość o wyjątkowym wydarzeniu w ich ulubionym sklepie z osobliwościami – Emporium. Tam zaczyna się ich prawdziwa przygoda, ponieważ zostają przeniesione do uniwersum „Moiry”.
Przypadek, mały błąd, a może celowy sabotaż sprawił, że dziewczyny trafiły do różnych momentów w książce. Prawdopodobnie nie byłby to wielki problem gdyż znały historię, swoje ulubione miejsca i wydarzenia. Jednak otaczający je świat okazał się być zdecydowanie inny i mroczniejszy niż na kartach powieści. Coś było bardzo nie tak. Puste ciemne ulice, jakieś dziwne stworzenia w lesie i ponura atmosfera, sprawiły, że każda z bohaterek uwikłana została w mniejsze lub większe tarapaty. Do tego jedynym sposobem, by wrócić do rzeczywistości to zebranie potrzebnych przedmiotów i wspólne wykonanie odwrotnego rytuału nad książką. Po wielu traumatycznych i niepokojących wydarzeniach, Connie i Adelle zaczęły poznawać postacie z powieści, jednak one również odbiegały od tych książkowych. Wszystko spowite było ciemnością i tajemnicą, którą przyjaciółki będą musiały rozwikłać, by wrócić do domu. Na swojej drodze poznają lepiej same siebie, jak również zakosztują w zauroczeniu i miłości. Niestety spotkają również wiele przeszkód i będą musiały zmierzyć się z czymś nienazwanym, a stawką jest dosłownie ich życie.
Początek czytania powieści był dla mnie trudny. Są tam zdania, których do teraz nie mogę zrozumieć, jak również literówki czy powtórzenia słów. Jestem wyrozumiała jeśli jest to pojedyncza wpadka, jednak zaczynam się irytować, gdy jest ich więcej. Zrobiło się odrobinę lepiej jak fabuła się rozkręcała, a historia mnie powoli wciągała swoimi mackami. Podobał mi się klimat grozy połączony z czasami wiktoriańskimi. Nie mogłam się doczekać rozwiązania tajemnicy i tego o co w tym wszystkim chodzi. Rozmyślałam nad różnymi scenariuszami, a im bliżej końca byłam pragnęłam zakończenia, które wiedziałam, że raczej nie nastąpi. „Księga żywych sekretów” wzbudza wiele emocji, od niepokoju po strach, od cieszenia się wraz z bohaterkami i wzruszenia w wielu momentach po złość i rozczarowanie. Także pełna paleta uczuć w wymarłym miastem przykrytym cieniami, granatowymi barwami oraz mgłą ciągłego napięcia.
Mam wrażenie, że ta pozycja zbudowana jest z fragmentów i nie stanowi pełnej kompletnej konstrukcji. Brakuje mi spoiwa i jednej logicznej całości. Jest wiele idei pomysłów, które mnie zachwyciły i drugie tyle gdzie przewracałam oczami. Bohaterki raz wzbudzały moją sympatię, by za chwile mnie irytować. Tylko dwie drugoplanowe postaci kupiły mnie od początku do końca – Kincaid, narzeczony Moiry oraz Missisipi, kowbojka stojąca na czele bandy Bicykli. Spora część osób, wydarzeń i opisów wydawała mi się dość płytka. Wyjątek stanowi atmosfera niepokoju, rozpadającego się świata i mrocznego bytu owijającego się wokół niego. Te elementy wyszły doskonale. Taki klimat dekadentyzmu uwikłaną z czymś z nie z tego świata. I to pojawia się moje kolejne duże ale… Od samego początku wiele motywów było dla mnie znajomych, tu jedno zdanie, tam motyw, tam opis, a wszystko to nawiązywało do znanej mi mitologii… Cthulhu i twórczości Lovecrafta. Im dalej w las kartek, tym było tego więcej i więcej. Ja naprawdę kocham świat i mity stworzone przez najbardziej znanego mieszkańca Providence. Ale użycie ich tu praktycznie dosłownie, z drobnymi tylko niuansami nie spodobało mi się. Sprawdziłam jeszcze raz opis, przypisy, czy aby na pewno nie pominęłam jakieś dopisku, że powieść jest inspirowana na horrorze lovecraftowskim, a gdy nic nie znalazłam poczułam się oszukana. A umieszczenie tak podstawowego motywu mitów Chtulhu uznałam praktycznie za herezje, wystarczyłby mi mały dopisek czy informacja (sam motyw macek na okładce to za mało), a miałabym zupełnie inne odczucia i ocena byłaby by zdecydowanie wyższa. Od tego czasu z niesmakiem i oburzeniem śledziłam wątek na tym oparty. Na szczęście nie zmieniło to mojej chęci poznania całej historii i losów bohaterów.
Podsumowując, uważam że „Księga żywych sekretów” jest warta przeczytania, ponieważ wiele motywów jest inspirujących i zaskakujących. Są zabawne i życiowe sytuacje przeplatające się z klimatem wszechobecnej grozy. Szkoda tylko, że ten klimat nie został stworzony przez autorkę, a pożyczony. Zakończenie jest bardzo dobre w moim klimacie, szkoda tylko, że dla mnie jest tam jakaś luka logiczna pomiędzy nim, a wcześniejszymi rozdziałami. Z chęcią bym poczytała również więcej fragmentów „oryginalnej Moiry” wyróżniały się i myślę że mogły jeszcze bardziej wzbogacić całość. Naprawdę zachęcam do wyrobienia sobie własnego zdania, ponieważ jak to często w życiu bywa zachwyt potrafi iść w parze z rozczarowaniem, jednak był tego warty.
Ocena: 3+/6
Laures
Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu JAGUAR