Sięgając po książki ulubionych autorów niezbyt przejmuję się tym, ile mogą mieć stron. Nawet jeśli zwrócę na to uwagę, obowiązuje zasada „im więcej, tym lepiej”. Zupełnie inaczej mają się sprawy, gdy chodzi o książki autorów, których nie kojarzę. Boję się wtedy zaufać i sięgnąć po dłuższą powieść. Opis „Puk puk” Andersa Roslunda brzmiał jednak tak interesująco, że postanowiłam zaryzykować i zagłębić się w lekturę tych blisko 480 stron. Czy było warto?
Gdy tylko „Puk puk” trafia w moje ręce długo się jej przyglądałam, aż wreszcie zrozumiałam. Nazwisko autora brzmiało nieco znajomo. Okazało się, że czytałam jego „Bestię” napisaną w duecie z Börge Hellströmem (i całkiem mi się podobała). Przyznam, że nieco mnie to uspokoiło, bo książka nie dość, że liczy prawie 500 stron, to jest jeszcze napisana dość drobną czcionką. Bałam się czy mi się spodoba i czy uda mi się przez nią przebrnąć. Niestety, moje obawy okazały się całkowicie usprawiedliwione. Jeżeli komuś również przypadła do gustu „Bestia”, niech w ogóle się tym nie sugeruje. „Puk puk” to zupełnie inny typ powieści, mimo że opis wskazuje inaczej.
Skoro o opisie mowa, nie pamiętam kiedy ostatnio poczułam się tak… oszukana. Mam wrażenie jakby opisywał on jedynie pierwsze kilkadziesiąt stron powieści. Jakby osoba, która go napisała, nie przebrnęła przez resztę książki, czemu akurat się nie dziwię. Opis mówi o pięcioletniej dziewczynce, która spędza kilka dni w domu wraz z zamordowaną resztą rodziny. Po wielu latach ktoś włamuje się do mieszkania, w którym doszło do tragedii, giną kolejne osoby, a wspomniana dziewczynka, która jest już dorosłą kobietą, może być w niebezpieczeństwie. Ewert Grens, który siedemnaście lat temu prowadził śledztwo w tej sprawie postanawia ją odnaleźć. Na podstawie tego wszystkiego liczyłam na mocny thriller czy nawet na thriller psychologiczny, biorąc pod uwagę wątek przebywania ze zwłokami. Okazało się, że fabuła poszła w zupełnie inną stronę. Pojawił się nowy bohater, Piet Hoffmann — obecnie właściciel firmy ochroniarskiej, a w przeszłości informator policyjny, któremu grozi tajemnicza organizacja. Hoffmann ma wykonywać ich rozkazy, bo jeśli tylko się im sprzeciwi, są gotowi zabić jego rodzinę i zdemaskować jego działania w policji. Mężczyzna kontaktuje się z policjantem Ewertem Grensem i zaczynają ze sobą współpracować. Okazuje się, że egzekucja na rodzinie dziewczyny może mieć związek z kłopotami Hoffmanna.
Już od pierwszych stron czułam, że nie będzie dobrze. W końcu która pięciolatka mówi pełnymi zdaniami — „kiedy wybiegam z dużego pokoju muszę zachować ostrożność, bo kanapa jest prawie nowa”… serio? Nie wiem czy to kwestia tłumaczenia, ale nie kupuję tego. Potem było lepiej, a nawet całkiem dobrze. Zanim jednak zaczęłam delektować się lekturą, zamiast znajomej mi już dziewczynki i policjanta Ewerta Grensa, pojawił się… Hoffmann, którego śmiało nazwałabym głównym bohaterem powieści. Dlaczego nie ma o nim słowa w opisie na okładce? Też chciałabym to wiedzieć. Losy Hoffmanna i jego walka o bezpieczeństwo rodziny to tak naprawdę podstawa fabuły. O czym jeszcze jest ta książka? O programie ochrony świadków, handlu bronią, o gangach i o korupcji w policji. Lubicie takie klimaty? Świetnie, to będzie książka dla was. Mi niestety taka tematyka w ogóle nie przypadła do gustu i wręcz musiałam się zmuszać, by kontynuować lekturę. Co gorsza w książce dominują (często zbędne lub zbyt szczegółowe) opisy, co nie przyspieszało lektury. Pozytywnie muszę jednak ocenić zakończenie. Było zaskakujące i całkiem sensowne.
Największą wadą „Puk puk” nie jest styl, fabuła czy bohaterowie, ale właśnie dość mylący opis. To on sprawił, że w ogóle po nią sięgnęłam. Gdybym tylko wiedziała, że jest to powieść sensacyjna a nie typowy thriller, z pewnością wybrałabym coś innego. Z kolei jeśli ktoś jest fanem tego rodzaju powieści, nie widzę w „Puk puk” nic, co mogłoby go rozczarować.
Ocena: 2/6
Patrycja „Irrompible” Ratajczak
Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu ALBATROS