Opublikowany w Martycja

Trup na plaży i inne rodzinne sekrety – Aneta Jadowska


trup-na-plazy-i-inne-sekrety-rodzinneZ autorką miałam do czynienia tylko raz, za sprawą zbioru opowiadać „Cud, Miód, Malina”, które to pomimo ciężkich początków, okazało się całkiem udanym tworem o wiedźmach i magii. Przejrzałam listę książek napisanych przez panią Jadowską i kupiłam dwie jej powieści. Jedna z nich to urban fantasy, a druga komedia kryminalna i właśnie po nią sięgnęłam jako drugą przygodę z panią Jadowską. Niestety pomimo dobrze zapowiadającej się komedii kryminalnej otrzymałam dramat z elementami komedii i kryminału. Dramat dosłownie i w przenośni…

Fabuła

Dwudziestotrzyletnia Magda Garstka po ukończeniu studiów przenosi się na wakacje do Ustki, aby odwiedzić stare, rodzinne strony, zamieszkać w pensjonacie prowadzonym przez jej babcię, pomóc ukochanej kuzynce w przygotowaniach do ślubu i aby pomyśleć nad swoim życiem (dziewczyna nie ma pojęcia, gdzie chce mieszkać i co chce robić w życiu). Dlatego też porzuca Łódź, w której mieszkała z siostrą zmarłej matki i rusza nad morze. Rozpoczyna pracę w nadmorskiej kawiarni, pomaga też jako sprzątaczka w pensjonacie i chodzi na wschody słońca na plażę z zamiarem biegania, które kończy się tylko kontemplacją na plaży. W trakcie jednych ze swych przechadzek, młoda kobieta natyka się na pływające w wodzie zwłoki. Od razu dzwoni do swojego wujka Marka – brata jej zmarłego ojca, który jest policjantem. Ten wzywa odpowiednie służby i sam rusza na miejsce odnalezionych zwłok.

Po tygodniu, śledztwo niczego nowego nie wykazuje. Nie wiadomo kim jest denat ani czy ktoś go zamordował. Policja nie wyklucza samobójstwa, ale raczej idzie tropem zwykłego wypadku. Magda nie potrafi tak tego pozostawić i sama jako detektyw – amator postanawia dowiedzieć się prawdy. Zaczyna własne śledztwo uliczkami Ustki, które zaprowadza ją do pewnych tajemniczych obrazów, o których nikt nic nie wie. W międzyczasie pojawia się jakiś dziwny bezdomny, który chyba śledzi główną bohaterkę, a własna babcia nie potrafi otworzyć się przed wnuczką i chyba coś przed nią ukrywa. Być może, ma to związek z nieprzygarnięciem dwunastoletniej Madzi, gdy tej zmarł ojciec – policjant.

Oprócz tego, kuzynka Magdy – Monika szykuje się do ślubu, a co za tym idzie, Magda odpowiada za wieczór panieński, który ma się odbyć w barze z męskim striptizem. Czy prywatne śledztwo panny Garstki nie pokrzyżuje planów związanych z zamążpójściem Moniki? Czy uda jej się dowiedzieć kim był denat i jak zginął? Co do tego wszystkiego ma obraz z latarnią? Czy babcia w końcu wyjaśni swoje tajemnice?

Moim zdaniem

Zacznę może od tego, że wydawca zrobił w bambuko każdego potencjalnego czytelnika „Trup na plaży i inne rodzinne sekrety”. Otóż opis na tylnej okładce sugerował komedię kryminalną, a powiadam wam, że to ani komedia, ani kryminał. Dla mnie jest to powieść obyczajowa z wątkiem detektywistycznym. Na pewno nie komedia i na pewno żaden kryminał! Do kryminału, to powinien iść ten, kto stworzył ten iście zachęcający acz totalnie nieprawdziwy opis.

Na początku jest troszkę humoru, przy którym się uśmiechałam. Magda w dowcipny sposób komentuje swoje życie czy rzeczy, które ją otaczają. Potem przed długi, długi, długi czas nie ma nic zabawnego aż do męskiego striptizu, przy którym się nawet zaśmiałam. Dla mnie, aby książkę nazwać komedią, to muszą zadziać się dwie rzeczy. Po pierwsze, autor bądź autorka musi sprawić, aby opis danej sceny lub sytuacji spowodował śmiech. Nie uśmiechnęła, zaśmiała. Uśmiechnąć to ja się mogę do słodkiego kotka lub pieska, ale nie będę się z nich zaśmiewać. Chyba, że zrobią coś zabawnego. Po drugie, pisarz powinien mieć poczucie humoru, lekką rękę w pisaniu i potrafić wpleść humorystyczne scenki w odpowiednim miejscu. Jeśli już zaczęło się od zabawnych dialogów o trupie na plaży, to nie można nagle robić łzawych scen o babcinym sekrecie i egzystencjalnych problemach młodej kobiety, której rodzice umarli, gdy miała kilka i kilkanaście lat! To jest pierwszy zgrzyt, jaki miałam podczas czytania tej powieści. Potem wcale nie jest lepiej.

Magda Garstka postanawia sama rozwiązać sprawę topielca. Dziewczyna jest inteligenta, bo potrafi kojarzyć fakty, ale też i głupia, bo naraża się na niebezpieczeństwo i to nie raz. Główna bohaterka ma niby poczucie humoru i rzuca celnymi ripostami, aby pokazać jaka to ona jest niefrasobliwa, ale z drugiej strony jej rozmyślenia są dołujące, bo wspomina o swojej cioci, która ją wychowała, o babci, która jej nie chciała, o matce, której nie pamięta no i rozmawia ze zmarłym ojcem, który jej odpowiada. Nie, to nie jest element fantasty tylko takie radzenie sobie z problemami. Bohaterka nie przypadła mi do gustu. Ona jest istnym dysonansem. Niby inteligentna, ale głupia. Niby zabawna, ale smutna. Niby odważna, ale lekkomyślna. Niby uważa, że sama sobie ze wszystkim poradzi, ale jakoś trzyma się jak rak torby babci, wujka, kuzynki i cholera wie kogo jeszcze po drodze.

Wątek kryminalny jest gdzieś tam w tle. Bo samo zwiedzanie Ustki i szukanie poszlak jest tylko pretekstem do rozmyślań egzystencjonalnych protagonistki. Ciągle czytamy, jaka to ona biedna, bo nie ma rodziców, babcia coś przed nią ukrywa, a ona z kolei ukrywa coś przed swoją ciocią i to jest takie przykre i smutne i w ogóle dół. Dla mnie większą tajemnicą było jakim cudem dziewczyna jeszcze nie zrzuciła się z mostu niż tytułowy trup na plaży. Żeby nie było, pracę detektywistyczną panna Garstka wykonała całkiem dobrą, bo faktycznie rozmawiała z potencjalnymi świadkami, szukała poszlak, odwiedzała miejsca, których policji się nie chciało, bo uważali je za mało ważne w sprawie. Jednak to troszkę za mało. Zabrakło zwrotów akcji, większej ilości sekretów, ciekawych poszlak. Wszystko to było miałkie i nudne. Nawet przez chwilę nie byłam zainteresowana, o co chodzi z tytułowym trupem. Po prostu chciałam jak najszybciej skończyć powieść i powiem wam, że dość szybko ją przeczytałam. Tu kolejny mały plusik. Język książki jest przystępny, opisy nie za długie, więc człowiek się nie męczy niczym koń w drodze do morskiego oka.

Wielki zgrzyt miałam również przy braku konsekwencji w kreowaniu głównej bohaterki. Autorka stworzyła 23-letnią postać, której przygody są osadzone około 2018 roku, a wiedza i język dziewczyny bardziej pasuje do kobiety po 30-tce lub młodej dziewczyny dekadę temu. Zaraz podam kilka rażących, według mnie, wpadek, przez które moje zęby zgrzytały. Otóż, Magda wspomina, jak to w dzieciństwie prowadziła korespondencję listową na papeterii z Czarodziejką z księżyca. Anime w polskiej telewizji było wyświetlane po raz pierwszy 1995-1997. Jeśli Magda w 2018 roku ma 23 lata, to znaczy, że urodziła się w 1995 roku, co by oznaczało, że będąc niemowlakiem oglądała Czarodziejkę z Księżyca. Powtórka serii w Polsce odbyła się w latach 1999-2000, więc protagonistka miała wtedy kilka latek. Nawet jeśli przyjąć, że główna bohaterka oglądała powtórki Czarodziejki w przedszkolu, przez te dwa lata, to i tak nie uwierzę, że anime pamiętała na tyle, aby je polubić. Ja już nie wspominam o listach na papeterii z Czarodziejką, która w Polsce w tamtych czasach nie istniała. Ok, można było importować z Niemiec, tam faktycznie była, ale dla mnie jest to nićmi grubymi szyte. Druga sprawa, panna Garstka wspomina wraz z kuzynką, jak to w podstawówce tańczyły na dyskotece szkolnej do muzyki DJ Bobo. OMG, ten muzyk był przecież popularny w latach 90-tych! Chyba, że bohaterki miały w szkole dyskoteki retro. Taaaak, dzieci z podstawówki słuchałyby starej muzyki. To takie prawdziwe. Trzeci przykład, w którym autorka zapomniała, że jej bohaterka nie jest w jej wieku – protagonistka rozmyśla nad latami spędzonymi w Łodzi i jak to obawiała się skinheadów, SKINHEADÓW! Nie kiboli, nie neonazistów, ale skinheadów. No tak, przecież w naszych czasach po meczach grasują skinheadzi – jprd… Ostatni przykład to konwersacja Magdy z wujkiem odnośnie mafii i przytoczenie przez pannę Garstkę mafii pruszkowskiej. Nawet jeśli dziewczyna jest córką policjanta, to do jasnej cholery, mafia pruszkowska jest reliktem lat 90-tych! Nie ma współczesnych znanych mediom publicznym innych mafii, gangów czy szemranych stowarzyszeń?! Mamy przecież Ordo Iuris.

Co jeszcze? Ano sceny z dupy. Przepraszam za mój kolokwialny język, ale inaczej tego typu zabiegów nazwać nie potrafię. Otóż podczas pracy w restauracji znajdującej się w pensjonacie babci Magdy nagle na śniadanie wpada jakiś koleś z ulotkami antyaborcyjnymi. Robi raban, doprowadza jedną z kelnerek do płaczu, bo się nagle okazuje, że kelnerce ulotki kojarzą się z jej poronieniami. WTF?! Co autorka miała na myśli? Chciała przemycić swoje poglądy? Chciała pokazać, że ludzie przeciwni aborcji są czystym złem? Że wolny wybór jest ważny, a ci co są przeciw aborcji to hipokryci? Ja to wiem i wiele innych osób to wie, ale co ta scena miała wnieść do książki? Serio, można było gdzieś wcześniej napisać, że np. po rynku od kilku dni łażą młodzi chłopacy z ulotkami i nagabują turystów. Wtedy scena z wkroczeniem z ulotkami do restauracji byłaby chociaż konsekwencją wcześniejszego akapitu o nękaniu przechodniów. Efekt tego taki, że ta scena wkurzyła mnie i to bardzo. A ja jestem pro choice i nienawidzę tych wszystkich zakłamanych ludzi, co zaglądają kobietom w majty!

Kolejna według mnie niepotrzebna scena, to samo zakończenie. Autorka wyjaśniła całą sprawę, dryfującego w wodzie trupa. Po co w takim razie raz jeszcze wszystko tłumaczyła? Dla kogo to miało być? Dla idiotów? Bo poczułam się jak idiotka czytając raz jeszcze kto, co, dlaczego i po co. W książce jest o wiele więcej zbytecznych scen i opisów, które miałam wrażenie były pisane tylko po to, aby sztucznie wydłużyć powieść.

Tak, nie przypadła mi do gustu książka, a miała tyle pozytywnych opinii! To tylko dowód na to, że samemu należy się przekonać z czym ma się do czynienia. Ja się autentycznie zraziłam do autorki. Może obyczajówki z wątkiem detektywistycznym nie są jej konikiem, choć z tego co widzę w sieci, wyszły jeszcze dwie części przygód panny Garstki, których poznawać nie zamierzam. Mam jeszcze pani Jadowskiej urban fantasy, Może autorka po prostu pisze świetne fantasy, ale nie ma drygu do innych gatunków i tyle 😉 Mam nadzieję, że „Dziewczyna z ulicy cudów” okaże się lepszą powieścią niż „Trup na plaży”. Nie wiem komu mam tę książkę polecić, chyba tylko miłośnikom powieści obyczajowych, bo wielbicielom komedii kryminalnych stanowczo odradzam!

Ocena: 2/6

Martycja

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s