Opublikowany w Laures

Przetaina – Andrzej Pilipiuk


przetaina„Przetaina” to moja druga większa styczność z twórczością Andrzeja Pilipiuka. Pierwszy raz miał miejsce w „Wilczym leżu” – serii opowiadań, które mnie zaintrygowały i na stałe zagościły w mojej pamięci. Wiec, gdy moim oczom ukazała się ciekawa okładka ewidentnie kojarząca się z poszukiwaczem przygód, postacią wyjętą z gry RPG, na dodatek pod szyldem znanego nazwiska, nie mogłam nie skusić się na nową „fantastyczną” tym razem przygodę.

Podróż zaczęłam poznając około siedemnastoletniego Dave’a i jego wujka w trakcie ich wyprawy do zrujnowanej części miasta Tess. Bohaterowie regularnie udają się tam na poszukiwanie starych, ale nadal przydatnych przedmiotów, metali czy surowców mogących posłużyć do renowacji własnych niszczejących domów. Gdy już mają kończyć swoją pracę, w pobliżu rozlegają się gongi świątynne oznajmiające pogoń za przestępcą. Tak więc jak to uczynni i bogobojni członkowie społeczeństwa dołączają do poszukiwań, by pomóc strażnikom. Niestety ścigany w trakcie ucieczki spada z murów i ginie, a my zostajemy z tajemnicą kim był oraz jaki miał cel, próbując przepisać informację ze świątynnych ksiąg. Niewiele czasu trzeba, aby zaważyć, że akcja powieści rozgrywa się, gdy cywilizacja swoje najświetniejsze czasy ma dawno za sobą. Obecnie czciciele Ojca Stworzyciela Stu Światów i Kociogłowej Bogini Nefem, żyją na resztkach miast Przodków, jako tako wiążąc koniec z końcem. Borykają się z niegodnym zaufania ludem Węży, nieurodzajem, coraz trudniejszymi warunkami życia, także mniej lub bardziej przyjaznym ludem Pierwobylców. Na dodatek nic nie zapowiada, by rzeczywistość zmierzała ku lepszemu, wręcz nieubłaganie coraz bardziej ociera się o stagnację i rozkład.

Nasz młody bohater w trakcie jednej z podróży wykonuje szkice i zadania powierzone mu przez Kapłana, dzięki czemu zarówno on jak i my dowiadujemy się o intensywnej i regularnej aktywności wulkanicznej, która w pewien sposób przyczyniła się do upadku Przodków. Istnieje prawdopodobieństwo, że zbliża się kolejny cykl wzmożonej aktywności tego zabójczego żywiołu. Wkrótce do naszego bohatera, dołącza jeszcze młodsza Tyra, dziewczyna pochodząca z plemienia Brązowych Koszul, żyjących w dalekich lasach, która twierdzi, że pierwotnie pochodzi z jego ludu i pragnie odszukać swoją rodzinę w mieście.

Tak więc o to mamy już, podwaliny pod stworzenie idealnej drużyny do ratowania świata! Brakuje jeszcze tylko młodocianej kapłanki Any, jakiegoś ogarniętego dorosłego (co by nie było, że same dzieciaki ratują świat prawda?) oraz losowych wskazanych przez modły (nie)szczęśliwców i można ruszać z fabułą dalej. Misja główna polega na długiej przeprawie na Zachodnie Pobrzeże, zorientowanie się w sytuacji jak tam wygląda życie i czy okoliczni mieszkańcy, będą skłonni przyjąć na swoje ziemie lud Dave’a. Sytuacja jest poważna, gdyż brak zapasów, głód i ogólne wyniszczenie jest kwestią w najlepszym wypadku parunastu lat, a nad każdym dniem wisi widmo erupcji potężnego wulkanu. Otrzymujemy więc, klasyczny koncept powieści fantasy, do którego muszę się przyznać, mam zwykle słabość, stąd moje zwiększone zainteresowanie i nadzieja na dalszy ciekawy rozwój wypadków. Są bohaterowie, jest misja, jest ciekawy pomysł, tajemnica, zrujnowany świat, który trzeba przemierzyć i niepewna przyszłość. Fanka fantasy z pewnością będzie zadowolona. Bo co tu może pójść nie tak prawda?  Odpowiedź brzmi…

Wszystko może pójść nie tak…

Przede wszystkim drugim bardzo charakterystycznym elementem historii rzucającym się w oczy od samego początku jest religia. Przy pierwszych wspomnianych prawach według, których żyją mieszkańcy Tess zapaliła mi się czerwona lampka i pomyślałam sobie „proszę, proszę niech to nie będzie kolejne fanatyczne oblicze religii, a jeśli już to niech chociaż ci bogowie co wymyślili te ograniczenia, będą prawdziwi…” Tak już mam, że często takie poważne ujęcie wiary z elementami samo okaleczania i na rewelacje w stylu: „Oglądanie kapłanki nago… jest bluźnierstwem i zbrodnią… karą jest oślepienie” albo motyw, że gdy ktoś zhańbi czystość kapłanki, to „sprowadzi na świat plagi i nieszczęścia”, nie tyle nóż, co miecz otwiera mi się w kieszeni…  Ale skoro motyw ten okazał się dość istotny, nie zostało mi nic jak tylko się z nim pogodzić i dalej obserwować losy Dave’a. A trzeba przyznać, że przeznaczenie ma dla niego swoje własne plany.

Szczerze przyznam, mam trudność w ocenie tego tytułu. Czytało mi się go lekko i szybko. Byłam zaintrygowana jak rozwinie się fabuła, co odkryją bohaterowie i czy uda im się uratować swoich pobratymców. I o ile początek zapowiadał się naprawdę dobrze, to im dalej las, tym więcej zgrzytów i mieszanych odczuć się pojawiało. Fabuła zdawała się rozwijać, pojawiały się kolejne wątki, ciekawostki, wstawki, tajemnice. Rozrastała się niczym drzewo, że zaczęłam mieć obawę, iż to pierwszy tom i zdecydowanie nie czeka mnie tu zakończenie historii. „Ale jak to!” myślę sobie, nigdzie nie ma takiej informacji. Tak więc czytam dalej coraz bardziej niepewna przyszłości, zupełnie jak bohaterowie powieści. Kolejny cierń, który wbił mi się w stopę nastąpił, gdy Dave atakuje zajadle jednego z towarzyszy, za to że ten nazywa Tyre dzikuską. Miło prawda ze strony młodzieńca, że tak się przejmuje przyjaciółką, tylko czemu ten sam młodzieniec w myślach notorycznie określa ją jako dzikuska właśnie. Gdzie tu logika? Albo moment, kiedy kapłanka Ana, że w ekstremalnych warunkach pogodowych, walcząc o życie, przejmuje się, czy to wypada by spała pod jedną kołdrą z drugą dziewczyną… Ech…  Ale wracając do całokształtu, jest w tym wszystkim ogromny potencjał, tylko niestety nie wykorzystany. Wiele motywów mi się podobało, widziałam w wyobraźni opisywane miejsca, czułam ten klimat, czekałam na rozwikłanie tajemnic i wątków. W pewien sposób nawet się doczekałam, ale oczywiście nie tak jak myślałam.

Zakończenie przyszło nagle, spadło niczym grom z nieba, ucinając i wypalając wszystkie wcześniejsze zapoczątkowane wątki, zostawiając ogromny niedosyt, pytania i jeszcze raz pytania. Nie wiem, czy celem jest faktycznie zostawienie otwartego zakończenia, by móc kontynuować tą serie w przyszłości, czy autorowi nie wydały się one na tyle istotne, by je podomykać. Ale ja odnoszę wrażenie, jakby mi ktoś pół książki w środku wyciął. Rozumiem ogólne przesłanie, które jest całkiem dobre, mądre i wartościowe, ale sposób jego przekazania zostawia wiele do życzenia. Nie mniej, z powodu naprawdę dobrego warsztatu pisarskiego, lekkości opowiadania historii, pozycja ta zdecydowanie nadaje się na spędzenie wieczoru lub poranka w jej towarzystwie, przy założeniu, że umysł zostawiamy na półeczce obok i wyruszamy na przygodę bez żadnych oczekiwań.

Ocena: 3+/6

Laures

Za książkę do recenzji dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s