Kolejny tygodniowy wyjazd wakacyjny, więc i kolejna książka mojej ulubionej autorki serii młodzieżowych do przeczytania. W zeszłym roku pochłonęłam „Royal wedding” – kontynuacje przygód księżniczki Genowii, a w tym wzięłam się za „Pamięć”, czyli dalsze losy panny mediatorki, która zaręczyła się z pewnym wskrzeszonym jegomościem. „Mediatorka” jest moją ukochaną serią młodzieżową, którą czytałam w liceum. Możliwe, że nawet lepszą od „Pamiętnika księżniczki”. Jak wyszło spotkanie z bohaterką, widzącą duchy, po latach?
Fabuła
Listopad w słonecznej Kalifornii. Sześć lat minęło, odkąd Jessie de Silva przestał być duchem i ponownie zaczął życie jako śmiertelnik. W tym czasie udało mu się ukończyć studia medyczne i zostać rezydentem na oddziale pediatrii w szpitalu w St Francis w Monterey. Z kolei Suzannah Simons ukończyła studia pedagogiczne i rozpoczęła bezpłatny staż w szkole misyjnej Junipero Serra, czyli w miejscu, do którego sama uczęszczała jako nastolatka. Dyrektorem Akademii jest Ojciec Dominik, który po latach zaczyna tracić wyczucie w sprawie duchów. Panna Simons nadal nie lubi się z siostrą zakonną Ernestine, więc praca pedagoga szkolnego do łatwych nie należy. Na domiar złego, Suzi przegrywa licytację upatrzonych butów, bo do jej gabinetu wkracza siostra Ernestyna z szesnastoletnią Beccą, która ma ranę ręki. Okazuje się, że nastolatka nie jest jedyną ranną dziewczyną. Otóż towarzyszy jej około siedmioletnia dziewczynka, która ma ranę głowy. Niestety tej drugiej panna pedagog pomóc nie może. Przynajmniej nie przy świadkach, bo dziecko jest ewidentnie duchem. Do tego rozzłoszczonym duchem, który wywołuje trzęsienie ziemi w gabinecie myśląc, że opatrywanie rany Beccki robi jej krzywdę. Jednak to nie wszystko. Otóż panna Simons otrzymuje maila od Paula Slatera – byłego kolegi z liceum, który nie tylko jest medium, ale również największą kanalią w Kalifornii. Mężczyzna informuje Suzannah o zamiarze zburzenia domu, w którym Suzie swego czasu mieszkała, a Jessie został zamordowany ponad sto lat wcześniej. Niby nic wielkiego, ale co, jeśli zburzenie domu wpłynie w jakiś sposób na zmartwychwstanie pana de Silva?
Moim zdaniem
Byłam podekscytowana otwierając książkę na plaży. Okładka może do najpiękniejszych nie należy – w „Royal wedding” jest o wiele ładniejsza, ale przecież liczy się treść, prawda? Zwłaszcza, że mnie okładką zachęcać nie trzeba. Meg Cabot kupuje w ciemno wszystko, jak leci. Nie ma chyba ani jednej powieści autorki, której bym nie posiadała – jestem na bieżąco z każdym wydaniem. No to rozsiadłam się na leżaku, drinka postawiłam na stoliczku, założyłam słomkowy kapelusz, spojrzałam na morze i zaczęłam czytać. Pierwszy rozdział i już mi się papa cieszyła. Drugi rozdział i mały zgrzyt. Trzeci rozdział i mały wkurw. Odłożyłam książkę na leżak, dopiłam drinka i poszłam po drugiego – poirytowana. Droga autorko, jak mogłaś mi to zrobić?! Tyle czekania, przeżywania i ekscytacji z możliwości poznania dalszych losów bohaterów ulubionej serii z dzieciństwa, a ty mi serwujesz coś takiego?! Dlaczego Suzannah mając te 24 zachowuje się jakby mentalnie miała znów 16?! Pierwsze trzy rozdziały to dialog telefoniczny pomiędzy Suzi i Paulem. Ich rozmowa jest przeplatana przemyśleniami i wyjaśnieniami odnośnie tego, co rozgrywało się w „Mediatorce” oraz co działo się pomiędzy ostatnią częścią i sequelem. Rozumiem, że autorka chciała w jakiś sposób przypomnieć fanom serii, jak zakończyła się historia szóstej części oraz przybliżyć serię potencjalnym, nowym czytelnikom, ale dlaczego zrobiła to poprzez totalnie niepotrzebny, irytujący i dziecinny dialog dwójki młodych ludzi, którzy swoim zachowaniem pokazali, że nie nadają się do dorosłego życia?! Ja bym podsumowanie upchnęła na kilku stronach. Protagonistka daje się wciągnąć w dziecinną konwersację z facetem, którego nienawidzi. Ja na miejscu bohaterki totalnie bym zignorowała maila i zablokowała wszelkie kanały komunikacji. Na pewno nigdy bym nie zadzwoniła! No, ale wtedy nie byłoby dość istotnego fabularnie wątku w „Remembrance”.
Następnego dnia usiadłam na plaży z lekkim rozczarowaniem. Nie wzięłam więcej książek ze sobą. Zawsze brałam dwie, ale tym razem zrezygnowałam, gdyż zaplanowałam zwiedzanie, a nie tylko leżakowanie, więc dwóch powieści na pewno nie zdążyłabym przeczytać. Postawiłam sobie dwa drinki na stoliku, lody, cappuccino, baklavę i owoce. Jakoś musiałam sobie wynagrodzić kiepski początek książki. Na szczęście kolejne rozdziały okazały się o niebo lepsze. Oczywiście zachowanie protagonistki nadal troszkę mnie irytowało (może jednak jestem już za stara na dwudziestokilkuletnie bohaterki?), ale fabuła i postać Jessiego skutecznie niwelowały zachowanie panny Simons. Kolejne dni moich wakacji mijały mi przeuroczo, a powieść mojej ulubionej autorki komedii romantycznych dodatkowo umilała mi czas. Całe szczęście!
Fabuła ma dwa głównej wątki. Pierwszy, to duch kilkulatki, który jest jednym z trudniejszych i bardziej niebezpiecznych duchów, z którym protagonistka miała do czynienia. Drugi wątek, to groźby Paula Slatera. Duży chłopiec jakoś nie może przeboleć faktu, że w liceum Suzie go nie chciała i na dodatek kopnęła w krocze, gdy ten niespodziewanie ją pocałował. Pojawiają się również wątki poboczne, jednym z nich jest praca Jessiego w szpitalu, kolejnym próby rozdziewiczenia. Otóż Pan de Silva nie ma zamiaru uprawiać seksu przed ślubem, czego narzeczona – dziewica nie może zrozumieć, więc na wszelkie sposoby próbuje go zaciągnąć do łóżka. Wątek ten jest tak bardzo nieprawdziwy, że zastanawiam się, co autorka chciała nim osiągnąć? Jeśli ma się za narzeczoną piękną, seksowną kobietę, która eksponuje swoje ciało, którą szaleńczo się kocha i której się pragnie jak diabli, to ja nie wierzę w to, że młody mężczyzna się przez kilka lat opiera swoim żądzom. Jedyna możliwość to impotencja. Nie widzę innego, logicznego uzasadnienia, żeby Jessi potrafił aż tyle wytrzymać. Oczywiście Suzie nie raz zauważa wybrzuszenie w spodniach, czuje również jego twardość, więc impotencja odpada. Dla mnie ten wątek jest tak kosmiczny, tak nieprawdziwy, że prędzej uwierzę w duchy niż w abstynencję młodego, zdrowego mężczyzny!
Żeby nie było, powieść pomimo kilku dziwnych zabiegów jest naprawdę fajna. Zwłaszcza dla fanów mediatorki – dorosłych fanów mediatorki. Nie wiem, czy ktokolwiek inny potrafiłby cieszyć się z czytania sequela tak bardzo jak ja i reszta trzydziestoletnich kobiet wychowanych na serii. Sentyment robi swoje, to fakt, ale wysokie oczekiwanie również. Pytanie co wygra w tej walce? U mnie jednak sentyment zrobił swoje. Jessi de Silva, to moja wielka, literacka miłość z czasów nastoletnich. Mogę śmiało rzecz, że najlepszy męski bohater książek młodzieżowych stworzonych przez Meg Cabot. Z kolei Susannah Simons była jedną z ciekawszych bohaterek młodzieżówek autorki, bo w przeciwieństwie do takiej księżniczki, to nastoletnie medium nie pozwalało sobie w kaszę dmuchać i kopało tyłki duchom. Wątek romantyczny też był jednym z fajniejszych, jakie miałam okazje w liceum czytać. Jednak czytelnik dorasta, więc biorąc do rąk powieść, w której bohaterowie są również starsi, oczekuje się pewnych zachowań, a innych ma się nadzieję nie spotkać. Tutaj autorka chyba nie potrafiła stworzyć starszej wersji protagonistki. Same przekleństwa, kupowanie butów, picie alkoholu czy chwalenie się dekoltem, to troszkę za mało jak na mój gust, aby pokazać, że nie ma się już nastu lat, tylko dwadzieścia cztery.
W powieści oprócz Paula i ojca Dominika pojawia się również Cee Cee, która została dziennikarką. Mamy również Kelly Prescot – żonę bogatego biznesmana i macochę jednej z uczennic w Junipero Serra. Nie zabrakło trójki braci przyrodnich Suzi – Jake (dorobił się sporego majątku na marihuanie), Brad (został mężem Debbie i ojcem trojaczek) i David (aktualnie student Harvardu). Fajnie było czytać o tym, co też bohaterowie drugoplanowi porabiają po latach. Chyba najbardziej do gustu przypadł mi Brad – może dlatego, że wydoroślał i stał się odpowiedzialny? Jego przemiana z nastolatka w młodego mężczyzna jest najlepiej widoczna i najbardziej udana.
Zakończenie jest oczywiście lukrowe, ale czego innego można się było spodziewać po Meg Cabot? Na pewno niczego negatywnego. Cieszę się, że autorka stworzyła Remembrance!
Ocena: 5-/6